Menu

Licznik

Liczba wyświetleń strony:
58178

Biblia Audio i Tekst

TRWAM i Radio Maryja

Gość i Niedziela

Kościół prześladowany

PRACA MISYJNA S. BARBARY KOŁODZIEJCZYK FMM

I.                  Życie pod namiotem wśród nomadów w Maroku

1.      Początki misji wśród nomadów i jej rozwój

Mam na imię Barbara, jestem siostrą franciszkanką. W Maroku mieszkam od 26 lat, a od 10 lat pracuję jako pielęgniarka w małej wiosce Tatiouine u podnóża Wysokiego Atlasu, w której mieszka 240 osób. Na początku chciałabym przytoczyć słowa Ewangelii wg św. Marka:

 Mówił dalej: «Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo». (Mk 4, 26-29)

 Pokorne i ukryte nasionko staje się kłosem pełnym ziarenek wzrastającym nawet w nocy. Nie można mówić o naszym życiu pod namiotem, nie mówiąc o tej, która podjęła inicjatywę: siostrze Cécile Prouvost (1921-1983). W 1970 r., gdy ta „fundacja” powstawała, były inne struktury życia zakonnego. Trzeba dużej wyobraźni, aby widzieć prawdziwą franciszkankę misjonarkę Maryi żyjącą na zewnątrz klasztoru, pod namiotem, służącą ubogim nomadom, bez współsiostry, bez przełożonej, z dala od bezpiecznego klasztoru. Musiała mieć wyjątkowy charakter, niezwykłą odwagę i silne wezwanie od Pana.

 Wspólnota z Mideltu zawsze czuła wezwanie, by żyć na peryferiach. W 1926 r., kiedy miało miejsce założenie tej placówki, w tej części Maroka nie było spokojnie, bezpiecznie. Jedynymi obcokrajowcami, oprócz sióstr, byli żołnierze wojska francuskiego.

Słowo Boże nie tylko wezwało Cécile, aby służyć ubogim jako pielęgniarka, ale też wzbudziło w niej głębokie pragnienie życia kontemplacyjnego. Podczas jej rekolekcji w 1969 r. usłyszała od Pana, że „będzie żyć jako koczownik – kontemplacyjny”. Zwierza się swoim przełożonym i arcybiskupowi. Jej projekt nabiera kształtów i staje się rzeczywistością. Tak więc na początku otrzymuje pozwolenie, by spędzić jeden do dwóch dni w tygodniu pod namiotem. To jej pozwala nie tracić czasu i bardzo szybko przechodzi na 4 dni pod namiotem. S. Cécile wraca do wspólnoty na weekend i bardzo szybko otrzymuje współsiostrę na czas, gdy jest poza klasztorem. S. Cécile czuje powołanie do najbiedniejszych – do koczowników z gór. Była w stanie odkryć w nich Chrystusa ubogiego, który nie miał „nic by głowę mógł oprzeć”. W namiocie nomadów Cécile stała się „koczowniczką z koczownikami”, ubrana w burnus, posługuje się językiem berberskim. Cécile, oprócz jej pracy pielęgniarskiej i życia kontemplacyjnego, oddała się studium Pisma Świętego. Przetłumaczyła Ewangelię św. Marka na język berberski. W lutym 1983 r. odkryto u niej bardzo zaawansowanego raka. Poinformowana o tym przez lekarza, przyjmuje tę wiadomość w wierze, w radości i nadziei. W dzień jej śmierci wspólnota została zatwierdzona przez władze Zgromadzenia FMM. Przełożona prowincjalna przywiozła jej oficjalne pismo z Rzymu pod namiot, zobaczyła je i umarła 11 października 1983 r. To jej „świadectwo życia” objawia się w pełnym świetle na cmentarzu w Kasbah Myriem w Midelcie. Tłum, który towarzyszył s. Cécile w ostatniej drodze, był złożony z chrześcijan i muzułmanów, kapłanów, sióstr zakonnych, a zwłaszcza jej braci i sióstr z gór – koczowników. To już trzydzieści lat temu. Wspólnota jeszcze istnieje, to znaczy, że istnieje potrzeba i Pan ją ochrania.

 Dziś s. Marie i ja kontynuujemy drogę podjętą przez s. Cécile w miejscowości wysokiego Atlasu, Tatiouine. Żyjemy w domu, który nie różni się od innych domów z wioski. Energia elektryczna została tam doprowadzona 5 lat temu. Nasz dzień zaczyna się rano od modlitwy godzin – jutrzni, później celebracja Słowa Bożego, obrzęd Komunii św. i adoracja Najświętszego Sakramentu. Przynosimy na tę modlitwę tych wszystkich, którzy są wokół nas i rozpoczynają swój dzień:

- kobiety, które wyrabiają chleb,

- mężczyzn, którzy jedzą śniadanie i przygotowują muły do pracy w polu lub by iść ciąć drewno,

- pasterzy, którzy wyruszają ze stadem,

- dzieci, które idą do szkoły.

Tak z tymi wszystkimi osobami czcimy Pana. Nasza misja angażuje nas całych i zobowiązuje, by nasze życie w każdym momencie było darem nas samych i tych, którzy nas otaczają.

 Maurice Zundel, teolog, który żył w latach 1897-1975, w 1967 r. powiedział:

„Chrystus nie jest monopolem chrześcijan, chrześcijanie nie są narodem wybranym, który byłby ograniczony granicami. Chrystus jest dla wszystkich, Chrystus czeka na wszystkich ludzi. Oni nie są na zewnątrz… i nie mamy ich ewangelizować poprzez nauczanie, ale mamy być dla nich przyjęciem Jezusa Chrystusa, tak jak Chrystus, by ich przyjął”.

To jest to, czym chcemy żyć. Chcemy, aby nasz dom był domem pokoju. Pewnego październikowego dnia wydawało się, że będzie jak zwykle w Tatiouine. Słońce spóźniło się ze wstaniem. Rano powiedziałam do Fatimy: „Dziś w Asyżu jest modlitwa o pokój na świecie”. Słuchając, jej twarz się rozjaśniła, i odpowiedziała: „My także możemy modlić się razem”. Po południu niebo zachmurzyło się i spadł deszcz. Około godziny czwartej po południu mimo złej pogody kobiety z małymi dziećmi przyszły do nas. Wkrótce nasza kuchnia była pełna kobiet. Spotkały się ze sobą radość i pokój. Marie postawiła wodę na gaz, by podać coś gorącego do picia. Fatima na początku wyjaśniła, dlaczego to spotkanie, kończąc słowami: „Jeśli chcemy, aby na świecie był pokój, musi on zapanować najpierw w naszej rodzinie, w naszej wiosce. Nasze serce powinno być pełne pokoju, by dać go światu”. Później poprosiła nas, by zacząć się modlić. Zaśpiewałyśmy z Marie modlitwę św. Franciszka z Asużu po arabsku, a kobiety recytowały modlitwę muzułmańską Fatiha. Następnie zaczęłyśmy wymieniać między sobą pocałunek pokoju (jedna po drugiej, robiąc koło).

 Ludzie mają do nas zaufanie, i przychodzą do przychodni, by otrzymać opiekę i porady. Czasem trzeba nam wędrować przez wzgórza na piechotę z plecakiem lub jechać na mule, z lekami w barda (przykrycie na muła z dużymi kieszeniami) lub w chouaris (koszyki specjalne na muła). Jesteśmy tymi, które sieją, ale nie zbierają plonu i nie szukamy tego.

Przed sześcioma laty przez 6 sześć miesięcy zimowych mieszkałyśmy w wiosce, w namiocie z koczownikami. Zostałyśmy dwie i trudno było kontynuować. W tym roku pojedziemy na miesiąc latem pod namiot. Życie pod namiotem jest bardzo proste, z niezbędnymi środkami do życia, w gotowości zmiany miejsca namiotu w każdej chwili. Pewnego dnia mieliśmy wielką burzę, nasz namiot był między dwiema accas (rów, suche rzeki, służące nawet za drogę). W ciągu kilku minut zostały wypełnione wodą do wysokości ok. 2m. Kiedy deszcz przestał padać, dzieci (5-7 lat) naszych sąsiadów pobiegły do brzegów, aby oglądać tę mętną wodę płynącą blisko nas. Tego samego wieczoru dziadek powiedział nam: „Jutro rano ruszamy”. Bardzo bał się, że dzieci mogą utonąć.

To życie proste zastanawia nas, ludzie nie narzekają, a my, które chcemy żyć jak oni, z nimi, widzimy, że mamy więcej niż oni, nawet jeśli staramy się mieć to, co jest niezbędne. To miło obudzić się w środku natury, przy śpiewie koguta i móc iść modlić się, siedząc na skale lub siedząc pod drzewem kontemplując krajobraz, przedstawić Panu tych wszystkich, co są wokół nas, i całe to życie, które budzi się, wszystkie prace, które zostaną wykonane w tym dniu. Wtedy możemy śpiewać Jutrznię w jedności z naszymi siostrami z Mideltu i na całym świecie oraz z naszymi braćmi trapistami.

Wieczorem, gdy dzień schyla się ku zachodowi, stada wracają z gór. Przy pięknym zachodzącym słońcu śpiewamy nieszpory w jedności z całym stworzeniem wokół nas i zbieramy wszystkie prace tego dnia w naszej adoracji. Czasami jesteśmy zaproszone na kolację i przed snem kontemplujemy gwiaździste niebo nad nami, tak blisko, wydaje się, że można złapać gwiazdy. Koczownicy są szczęśliwi, że żyjemy pośród nich, którzy tak często byli pomijani, wzgardzani. Jesteśmy tu tylko dla nich, by słuchać ich problemów, pomagać im, leczyć chorych, zrozumieć dzieci, które może chcą uczyć się, ale nie chcą stracić swej wolności. Nasza obecność jest bezinteresowna. Dajemy możliwość tym, którzy chcą doświadczyć prostego życia wśród ludzi. Mogą przyjść i dzielić nasze życie.

  1. Świadectwo Christine, świeckiej pani z Belgii, która spędziła z nami Święta Bożego Narodzenia:

 W wiosce w Atlasie dwie siostry franciszkanki, Marie i Barbara, mieszkają w domu jak wszyscy inni bez bieżącej wody. W dzień i czasami w nocy mieszkańcy znajdują tam odpowiedzi na swe potrzeby. Dziś Mohamed przyszedł poprosić o gorącą czekoladę. Marie zrozumiała…, mówi poirytowany, że jego właściciel i przyjaciel wymówił mu pracę u siebie. Mohamed nie ma innej pracy, a zatem nie ma więcej dochodów. Jest ich sześcioro w domu. Marie daje mu nadzieję. Poprosiła go, by później zrobił zakupy w mieście na „SADAKA” – obiad ofiarowany przez siostry dla wszystkich kobiet i dzieci w wiosce, w podzięce Bogu za miniony rok. Mohamed jest filarem w tej wiosce, wspieranym przez Marie i Barbarę. W przychodni Barbara leczy i słucha chorych. W między czasie przychodzi do domu dzieląc z Marie trudności. Ludność tutaj jest bardzo uboga. Tymczasem nowy pacjent przyjeżdża przed przychodnię. Skuter z przyczepą „Top Moto”, jakiś mężczyzna, który próbuje wysiąść, ale nie może. Barbara ma jeszcze kilka godzin. Ona pociesza, radzi i leczy. Należy również zapewnić sprawy administracyjne i porządek w przychodni. Ahmed puka do drzwi domu. Wcześniej popełnił poważne czyny. Jest schizofrenikiem. Marie daje mu codziennie leki. Marie i Barbara, ich dom jest miejscem akceptacji każdego.

 Przyjechałam trochę przez przypadek i czułam się oczekiwana. W tej wsi duch franciszkański jest naturalnie oczyszczony. Otrzymując miłość w Duchu Pana, wszyscy są skłonni dać z siebie to, co najlepsze. Ta mała wspólnota przyjmuje każdego w całej akceptacji tego, czym jest. Każdy znajduje tu wolność, by być sobą samym.

Dzień 24 grudnia był doskonałą okazją braterstwa i dzielenia się. Po południu kobiety i dzieci przyszły, aby wypić tradycyjne gorące kakao. Fatma, sąsiadka – Berberka, wyjaśnia sens święta według Koranu. Nie ma obrzędu religijnego, ale to wyjątkowa okazja, by akceptować drugiego w swych przekonaniach religijnych. Wieczorny posiłek był przygotowany przez Marie i spożywany razem: sąsiedzi, ojciec franciszkanin, wolontariusz Francuz od ojców franciszkanów z Meknesu i jego narzeczona, rodzina berberska spod namiotu, Marii, Barbara i ja. Potem przyszedł Aziz, umyty przez Mohameda, bardzo czysty. Świetna okazja, aby jeść razem z tego samego talerza, by praktykować jedność. Tego wieczoru, gdy rodzina berberska i sąsiedzi wyszli, my zeszliśmy do małej kaplicy, aby się modlić. Eucharystia w noc Bożego Narodzenia, gdzie każdy przyniósł swoją część uczestnictwa. To w tej kaplicy każdego ranka i wieczoru, siostry Marie i Barbara razem z tymi, którzy dzielą ich życie, siadają na dywanie tkanym przez kobiety ze spółki Tifaout w Tatiouine i łączą się z całym Kościołem w liturgii bardzo dokładnie przygotowanej na osnowie wydarzeń dnia. To pomaga w modlitwie i w kontakcie z Bogiem...

Klimat kaplicy klasztornej sprawia, że wszyscy czują się jedną wspólnotą. Jest to ważne dla tych kobiet i mężczyzn, którzy dają tyle, ile się da, w kraju, gdzie każdy zewnętrzny znak religii chrześcijańskiej jest zabroniony. My, przejezdni, korzystamy z tej intensywnej siły duchowej, która bije z celebracji. To żywi. Czujemy się zaszczyceni, by dzielić modlitwę z nimi.

  1. Pomoc ludzi dobrej woli

Niektórzy ludzie chcą służyć, dając trochę swojego czasu i dzieląc się swoimi umiejętnościami. W zeszłym roku nikt nie mógł przewidzieć z góry w jaki sposób będzie przebiegać misja dentysty. Najpierw poprosiliśmy o wszystkie pozwolenia w imieniu stowarzyszenia „Tanoute” (mała studnia), którą wspieramy poradą. Jest to stowarzyszenie kobiet wiejskich z Tatiouine, gdzie mieszkamy. Po wielu starania rozpoczętych w styczniu, ostatnie pozwolenie dla dentysty otrzymaliśmy w czerwcu, w noc przed jego wyjazdem z Francji do Maroka. Dentysta to Francuz, Fryderyk i jego asystentka to jego żona Valerie. To już od pięciu lat przyjeżdżają, by leczyć stomatologicznie ludzi z Tatiouine i z wiosek okolicznych, a także Beduinów przywożąc swój sprzęt i lekarstwa.

Przyszła godzina wyjazdu. Nasze małe worki z tym tylko, co konieczne, są gotowe. Ale to nie wszystko: sprzęt Fryderyka, moje lekarstwa do przychodni i materiały s. Marie do zajęć z dziećmi – samochód Fryderyka pełny po brzegi. W tym momencie przedstawił się Francuz Roland, którego widzieliśmy w niedzielę na mszy świętej u trapistów, gdzie rozmawiał z ostatnim ocalałym z Thibérine, który poradził mu, żeby pojechał do sióstr w Tatiouine. Poprosił, aby dołączyć do nas. Po naradzie między nami, pozwoliliśmy. Miał jechać do Fezu, ale wolał jechać z nami w nieznane. I oto na 3 dni pojechał z nami, nam ufając. Byliśmy otwarci na zdumienie, na nowość, na ciszę, które pozwoliły nam wejść we wzajemną komunię i komunię z otoczeniem.

Gdy zajechaliśmy na miejsce, czekały na nas, muły i osły, by ostatnią część podróży zrobić na piechotę, prowadzeni przez Beduina, przy którego namiocie mieliśmy pracować. Nie było możliwości, aby dostać się samochodem na miejsce, gdzie znajdował się namiot. Instalacja zrobiona, modlimy się, a potem idziemy jeść pod namiot rodziny l`Hou. Rano mamy niespodziankę, generator nie chce chodzić... i okazuje się, że Roland w pewnym okresie swojego życia był mechanikiem. Bierze się do pracy i nieco później wszystko działa idealnie. Nic nie jest przypadkowe w życiu, czujemy, że ręka Pana jest z nami. Ten czas żyliśmy, łamiąc chleb z naszych serc i umysłów. Pracowaliśmy przy namiocie Hou który użyczył gościnności wszystkim tym, którzy przyszli na leczenie. Assou, były nomad z Tatiouine, dał swój namiot dla chirurga, by mógł pracować w dobrych warunkach. Marie dała dzieciom dużo radości, gdy wyrażały się przez kolory. Nawet 18-latkowie czekając do dentysty pytali Marie: „Ja też mogę sobie porysować?”.

Ja mogłam leczyć chorych koczowników z bliskich namiotów. Codziennie przeżywaliśmy misterium „nawiedzenia” i wspólną codzienną komunię z wszystkimi tymi, których spotkaliśmy: koczowników, mieszkańców Tatiouine i okolicznych wiosek. Życie w prostocie pozwala nam uwolnić się od naszej konsumpcyjnej kultury. Nasi przyjaciele Frédéric i Valérie po raz pierwszy dzielili z nami życie pod namiotem Berberów. Co wieczór wchodziliśmy w cichą muzykę całego stworzenia, aby dzielić się ważnymi momentami, które naznaczały nasz dzień. Czuliśmy, ten niezwykły łańcuch miłości, który wiąże wszystkich ludzi w tej jedynej „Obecności”. W Niej nie ma granic. Obecność ta uwalnia nas od zniewoleń i czyni nas uniwersalnymi. To jest najbardziej niesamowite – możemy żyć z drugim, który staje się naszym bratem, siostrą. Reszta jest milczeniem... niemożliwe, aby znaleźć słowa. Przyjdź i zobacz.

s. Barbara Kołodziejczyk fmm z Maroka

 


 Ten poemat napisałam dowiadując się  o ustaleniu daty beatyfikacji Ojca Świętego Jana Pawła II. Jego słowa : „Nie lękajcie się…” towarzyszyły mojemu powołaniu, kiedy to we wrześniu 1979 r. wstąpiłam do zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi i całej drodze mojego życia zakonnego. Moje słowa są zbyt małe by wyrazić wdzięczność Bogu za to, że dał mi tak jasny drogowskaz w osobie Jana Pawła II na mojej drodze życia.

                        

Nie lękajcie się…

Tyś się ukazał całemu światu,

Obiema rękoma na krzyżu wsparty.

Wyczytałeś lęk w myśli ludzkości świata,

Wypełniony Duchem Pana, twój apel zabrzmiał na cztery strony świata.

Nie lękajcie się…

Twoje słowa nawoływały do przemiany donośnie

Przeszywając dogłębnie nasze istnienie:

„Bądźcie mocni mocą miłości, która nigdy nie ustaje”,

Jest niczym pustym brzęczeniem gdy samego siebie daje.   

Nie lękajcie się…

Twoje oczy zamknięte, twarz skupiona, spokojna.

Ty nas zawierzyłeś Maryi mówiąc jak Chrystus na krzyżu do Jana:

„W rękach matczynych zostawiam wszystko i wszystkich”,

Odszedłeś od nas zostawiając te słowa w sercach Ci bliskich:

Nie lękajcie się…

Przez śmierć stałeś się wiecznie żyjącym przy nas.

Twoja nauka nam pomogła odkryć, że Bóg jest Ubogim w nas.

Stać się chlebem... być pokarmem branym…

Chrystus potrzebuje naszych rąk i nóg by być dawanym.

Nie lękajcie się…

Przez to rozpoznanie przez Kościół żeś świętym jest w niebie,

Ty nas odwiedzasz, na nowo całujesz naszą ziemię Gaude Mater Polonia śpiewa kraj cały,

Boś Ty nam ukazał jak służyć Prawdzie i Miłości, by moce zła nas nie zalały.

Nie lękajcie się…

Dziękujemy Bogu za Twój drogowskaz na niebie,

Byśmy mogli trwać w Twoim duchu i wsparci przez Ciebie,

Realizując nasze powołanie, czyniąc sobie ziemię poddaną

Wsłuchani w Słowo Boże za łaską nam daną.

 Twój głos niesie wiatr z gór i echo głosi:

„Musicie być mocni mocą nadziei...

Nie lękajcie się... otwórzcie drzwi Chrystusowi.

 s. Barbara Kołodziejczyk fmm, Maroko 

 

 

              


 

 

 

Wyszukiwanie

Dzisiaj jest

piątek,
29 marca 2024

(89. dzień roku)

Czytania na dziś

Bezpłatna pomoc prawna

Świetlica Facebook

Szkoły w parafii

Pismo Emaus

Synod Archidiecezji

PGP

Biblioteka parafialna

LSO

Teologia Polityczna