Komunia Duchowa
KOMUNIA DUCHOWA
Wielu świętych praktykowało ją i zalecało jako najpożyteczniejszą z duchowych praktyk. Przypominali o niej Jan Paweł II i Benedykt XVI. Czym jest? Na czym polega? Co daje? Jak i kiedy ją stosować? Wyjaśniamy poniżej.
Co oznacza „komunia”?
Łacińskie „communio” znaczy tyle co „jedność” i taki właśnie jest cel sakramentalnej Komunii świętej, czyli przyjmowania Ciała i Krwi Jezusa w Eucharystii pod postaciami chleba i wina. Przystępując do niej, nie przyjmujemy „tabletki z krzyżykiem”, która ma zaradzić naszym mniej lub bardziej poważnym duchowym czy cielesnym bolączkom, ale jednoczymy się z Jezusem.
On mi się daje, ja Go przyjmuję. On trwa we mnie, ja w Nim. Jest we mnie, żyję Jego życiem – życiem Syna Bożego zjednoczonego z Ojcem w Duchu Świętym. Przyjmuję więc w siebie życie Trójcy Świętej, zostaję włączony w Jej życie. Taki jest sens i cel przyjmowania Komunii. Należałoby więc raczej mówić o wchodzeniu w Komunię, trwaniu w niej i życiu nią.
Co to jest komunia duchowa?
Komunia duchowa to akt duchowy, modlitewny, którego celem jest osiągnięcie takiego zjednoczenia z Jezusem (czy może lepiej: wejście w takie zjednoczenie), jakie daje nam przyjmowanie Go w sakramencie Jego Ciała i Krwi, ale poza przestrzenią sakramentalną.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że to zjednoczenie z Jezusem (a przez Niego z Ojcem w Duchu) jest nadrzędnym i ostatecznym celem naszego życia duchowego i wiary, to nie potrzeba już tłumaczyć, dlaczego święci mówili o komunii duchowej jako o „najbardziej korzystnej” (poza samą Eucharystią) praktyce religijnej.
Jak przyjmuje się komunię duchową?
Zasadniczo komunia duchowa polega na wzbudzeniu w swoim sercu gorącego pragnienia zjednoczenia z Jezusem tak i z takimi samymi skutkami, jak to się dzieje wówczas, gdy przyjmujemy Eucharystię.
Praktyka ta zakłada więc na wstępie miłość do Jezusa i pragnienie bycia z Nim w jedności, wiarę w Jego realną obecność w Eucharystii, świadomość (przynajmniej ogólną) jak wielkim jest ona darem i w związku z tym gorące pragnienie jej przyjęcia. Nie chodzi tu jednak tyle o wygenerowanie w sobie jakichś płomiennych uczuć czy emocji (mogą się one pojawić i nie należy nimi „gardzić”, ale pojawić się wcale nie muszą), ile o akt rozumu, wiary i woli.
Sam „sposób” przyjęcia komunii duchowej może być bardzo prosty i mieć formę krótkiej modlitwy czy wręcz aktu strzelistego. Na przykład: „Wierzę, Jezu, że jesteś rzeczywiście obecny w Eucharystii. Kocham Cię! Żałuję za grzechy, którymi Cię obraziłem. Przyjdź do mojego serca, oddaję Ci się cały! Nie pozwól mi nigdy odłączyć się od Ciebie!” – albo i jeszcze krócej.
Oczywiście warto zadbać, by dokonywało się to w spokoju i skupieniu, z szacunkiem właściwym randze tego, co ma się dokonać. Wcale nie od rzeczy byłoby uklęknąć, przyjąć odpowiednią postawę ciała wyrażającą cześć, miłość, szacunek.
Można aktowi komunii duchowej nadać formę swoistej „liturgii”: wzbudzić akt żalu (zakończony choćby „spowiedzią powszechną” lub „Panie, zmiłuj się”), przeczytać fragment Ewangelii (na przykład ten przypadający na dany dzień), pomodlić się Modlitwą Pańską, odmówić „Baranku Boży…” i następnie w największym możliwym skupieniu zaprosić Jezusa do swojego serca. Ale komunia duchowa może być nieraz aktem bardzo krótkim, „szybkim” a niemniej intensywnym, gdy w obliczu trudności, niebezpieczeństwa chcę jeszcze ściślej zjednoczyć się ze Zbawicielem.
Kiedy należy przyjmować komunię duchową?
Zaleca się ją szczególnie tym, którzy nie mogą uczestniczyć w mszy świętej (zwłaszcza niedzielnej) – a więc chorym, opiekującym się nimi, uwięzionym, niebędącym w stanie dotrzeć do kościoła. Ale mogą ją przyjmować także wszyscy inni, także wówczas, gdy danego dnia uczestniczyli już lub zamierzają uczestniczyć w Eucharystii.
Można komunię duchową praktykować wielokrotnie w ciągu jednego dnia. Właściwie „ideałem”, byłoby trwać w niej nieustannie, a przynajmniej możliwie często.
Warunki przyjmowania komunii duchowej?
Tu, szczerze mówiąc, opinie są różne. Ale spróbujmy wziąć to „na zdrowy rozsądek”. Jeśli trwam w grzechu ciężkim (tzn. nie jestem w stanie łaski uświęcającej), to samo to uniemożliwia mi zjednoczenie się z Bogiem czy to przez Komunię sakramentalną, czy przez jakikolwiek inny akt. Grzech ciężki stanowi tu realną i obiektywną przeszkodą dla takiego pełnego zjednoczenia.
Warto więc rozróżnić między (możliwie pełną) komunią duchową, a tęsknotą za zjednoczeniem z Jezusem w Eucharystii (komunia duchowa zawsze jest aktem tęsknoty za Eucharystią!). Jeśli jestem (tymczasowo, przez dłuższy okres czasu lub stale) w stanie uniemożliwiającym mi przyjmowanie Komunii sakramentalnej, to niejako „analogicznie” uniemożliwia mi to pełną komunię duchową.
Wtedy chyba właściwiej byłoby uczciwie powiedzieć Jezusowi: Tęsknię za Tobą! Chciałbym móc przyjąć Cię w Eucharystii! Mam w sobie wielki, straszny głód przyjmowania Cię w Twoim Ciele i Krwi! Pomóż mi, spraw by przyszedł taki moment, w którym to będzie mogło się stać.
W Katechizmie Kościoła katolickiego nie ma wzmianki o komunii duchowej, mimo że wielowiekowa tradycja upatrywała w niej istotny wyraz Bożej miłości. Podczas Światowego Spotkania Rodzin w Mediolanie w 2012 r. papież Benedykt XVI wskazał ją jako znak nadziei dla osób rozwiedzionych i żyjących w związkach niesakramentalnych.
W lutym tego roku papież Franciszek zwołał kardynałów na publiczny konsystorz. Zebranie to było dla niego okazją do podzielenia się po raz pierwszy myślami na temat rodziny, który to temat jak wiadomo miały podjąć oba najbliższe synody biskupów. Kard. Walter Kasper, emerytowany prezydent Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan, przedstawił wówczas w swoim zasadniczym referacie teologiczne i duszpasterskie aspekty tej problematyki. Za sprawą licznych publikacji jego argumenty na rzecz ewentualnego dopuszczenia do Komunii św. osób rozwiedzionych, które zawarły nowe związki, odbiły się w świecie szerokim echem. Przede wszystkim jednak w kręgach kościelnych wywołały one ogromne poruszenie, bowiem argumentacja kard. Kaspera, mimo iż była rozwijana w formie pytań, usiłowała podać w wątpliwość obowiązujące dotąd normy prawne. Jej celem było ustalenie, czy katolikom znajdującym się w takiej sytuacji, a więc cudzołożnikom żyjącym w stanie grzechu śmiertelnego, można by pozwolić na przyjmowanie Ciała i Krwi Pańskiej.
W trakcie dyskusji, jaką wywołało to przemówienie, czułem się przynaglony do przypomnienia, że taka praktyka nie zgadzałaby się z duchem i literą nowotestamentowego objawienia. Słowo Boże niejednokrotnie poucza nas o nierozerwalności małżeństwa. Sam Jezus wyraźnie głosił, że ten, kto oddala swoją żonę, naraża ją na cudzołóstwo, a ten, kto oddaloną bierze za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa (por. Mt 5, 32). Do IV w. nauka ta bez wyjątku określała zasady przyjmowania Komunii św. i znajduje swój wyraz także dzisiaj w prawie kościelnym, regulującym duszpasterstwo w poszczególnych diecezjach i parafiach. Dlatego wywody kard. Kaspera narzucałyby Kościołowi coś w rodzaju „kwadratury koła”, a koniec końców wykraczałyby daleko poza autorytet każdego wyświęconego pasterza, który powinien przecież trzymać się słowa Bożego.
Prawo a dyspozycja serca
Nie ulega wątpliwości, że musimy dziś na nowo skierować naszą uwagę na osoby rozwiedzione, które zawarły związki cywilne; ich stale wzrastająca liczba przynagla nas, duszpasterzy, do tego, by podejść do tych członków Kościoła ze szczególną troską i wrażliwością. Z tego też powodu ja, krytyk propozycji kard. Kaspera, nie mogłem pozostać obojętny na związany z nią problem. Moje stanowisko oparłem na przypomnieniu starej formy jednoczenia się z Chrystusem, która w ostatnim czasie popadła w zapomnienie, a mianowicie komunii duchowej. Zaskakujący jest fakt, że w najnowszym Katechizmie Kościoła katolickiego nie ma o niej nawet najmniejszej wzmianki, mimo że wielowiekowa tradycja upatrywała w niej istotny wyraz Bożej miłości. Niemniej dla nas decydujące jest to, że żaden przepis prawny Kościoła nie uniemożliwia takiej formy zjednoczenia z Bogiem.
Moja sugestia nie znalazła jednak posłuchu u kard. Kaspera. Po zakończeniu dyskusji w Kolegium Kardynalskim referent miał okazję do udzielenia szczegółowych odpowiedzi na postawione mu liczne zarzuty. Odniósł się przy tym co prawda do propozycji komunii duchowej, ale ją odrzucił. Czyżby dlatego, że jej ewentualne dowartościowanie osłabiłoby jego główny argument, iż o dostępie do stołu Pańskiego powinno decydować wyłącznie Boże miłosierdzie? A może chodziło o to, by poprzez odrzucenie alternatywy po prostu stępić ostrze krytyki? Komentarz kardynała do mojej sugestii, by rozwiedzionym i żyjącym w nowych związkach zalecać komunię duchową, brzmiał tak: Kto nie jest dopuszczony do komunii sakramentalnej, nie jest godny także komunii duchowej.
Tu się jednak myli teolog Kasper. Bowiem prawo kanoniczne zabraniające komuś dostępu do Eucharystii i duchowa dyspozycja serca to dwie różne sprawy. Prawo może regulować jedynie zewnętrzne działania człowieka. Nie może rozstrzygać o jego duchowej kondycji i nigdy też do tego nie aspirowało. Dlatego zakaz przyjmowania Eucharystii dotyczy według prawa kościelnego właśnie tzw. publicznych grzeszników. Natomiast to, w jakim stopniu osoby rozwiedzione i żyjące w nowych związkach osobiście ponoszą winę za rozpad swoich małżeństw, rozstrzyga się na płaszczyźnie ich życia wewnętrznego, którego nie da się ocenić z zewnętrz. Niektórzy z nich czują się subiektywnie usprawiedliwieni, do czego też mają prawo przed Bogiem. Jak stwierdza Papieska Rada ds. Tekstów Prawnych, w kwestii dopuszczenia takich osób do Komunii św. liczy się wyłącznie zewnętrzna, społecznie dostępna sytuacja zainteresowanych (zob. Communicationes 32 (2000), s. 129–162).
Wewnętrzne nastawienie
Z tego też właśnie względu papież Benedykt XVI w czasie Światowego Spotkania Rodzin w Mediolanie w 2012 r. zwrócił uwagę na komunię duchową. Na pytanie uczestników o to, jakie słowa i znaki nadziei mogą przekazać osobom rozwiedzionym i żyjącym w związkach niesakramentalnych, odpowiedział: „Bardzo jest też ważne, aby odczuwały, że Eucharystia jest prawdziwa, że się w niej uczestniczy, jeśli wchodzi się rzeczywiście w komunię z Ciałem Chrystusa. Nawet bez «cielesnego» przyjmowania sakramentu możemy być zjednoczeni z Chrystusem w Jego Ciele. Danie im tego do zrozumienia jest ważne, aby rzeczywiście znalazły możliwość życia wiarą, ze słowem Bożym, ze wspólnotą Kościoła, i mogły widzieć, że ich cierpienie jest darem dla Kościoła, ponieważ jest to także posługa dla wszystkich, w obronie stabilności miłości, małżeństwa, i że to cierpienie jest nie tylko udręką fizyczną i psychiczną, ale również cierpieniem we wspólnocie Kościoła na rzecz wielkich wartości naszej wiary”.
Słowa papieża i prawo kościelne wzywają zatem jednoznacznie do dalszej refleksji nad komunią duchową. Jej warunkiem jest uznanie, że człowiek nie zbawia siebie sam, lecz przy wsparciu łaski Bożej. Łaska jednak zakłada naturę. Zarówno wcielenie Syna Bożego, jak i Kościół w swej sakramentalnej strukturze korzystają w Bożym dziele zbawienia z tego, co postrzegamy za pomocą zmysłów: słów, które słyszymy, i znaków, które widzimy. Zbawienie nie jest jedynie doświadczeniem mistycznym albo czymś, co odnosi się jedynie do świata duchów.
Jednakże ta swoista „namacalność” zbawienia nie oznacza w żadnym wypadku braku rozróżnienia pomiędzy tym, co w człowieku zewnętrzne i wewnętrzne. Tu właśnie kryje się ów „haczyk” w twierdzeniach kard. Kaspera – i to nie tylko dlatego, że przeczą one nauczaniu papieskiemu i prawu kościelnemu. Przede wszystkim nie są one zgodne z objawionym słowem Bożym. Już Apostoł Narodów podkreślał, że zjednoczenie z Chrystusem dokonuje się na dwóch płaszczyznach: wewnętrznej i zewnętrznej. W Liście do Rzymian pisał: „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie” (Rz 10, 9). Różnicę czy nawet możliwą rozbieżność między tymi dwoma wymiarami z całą ostrością odsłaniają słowa krytyki Jezusa pod adresem Jego rodaków: „Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. […] Nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to go czyni nieczystym” (Mt 15, 8.10). „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są one zdzierstwa i niepowściągliwości” (Mt 23, 25).
Spojrzenie Nowego Testamentu na naturę człowieka i jego możliwe błędne zachowania opiera się na tradycji starotestamentowych proroków. U niektórych z nich piętnowanie rozbieżności pomiędzy zewnętrznymi formami pobożności a wewnętrzną postawą jest niemalże głównym motywem przepowiadania. I tak u Ozeasza czytamy: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń” (Oz 6, 6), a u Amosa: „Szukajcie Mnie, a żyć będziecie. Nie szukajcie zaś Betel i do Gilgal nie chodźcie! I Beer-Szeby nie odwiedzajcie! […] Szukajcie Pana, a żyć będziecie!” (Am 5, 4n). Podobnie wyraża to Psalmista: „Ty się bowiem nie radujesz ofiarą i nie chcesz całopaleń, choćbym je dawał. Moją ofiarą, Boże, duch skruszony, nie gardzisz, Boże, sercem pokornym i skruszonym (Ps 51,18–19). Jak widać, nie tylko prawo kościelne, ale sama Biblia wyróżnia w człowieku wymiar zewnętrzny jego czynów i wewnętrzną postawę serca.
W kontekście naszych rozważań jest to niezwykle cenna wskazówka: w nawiązywaniu relacji z Bogiem liczy się z całą pewnością zewnętrzna postawa, jednakże bez odpowiedniego wewnętrznego nastawienia człowieka odniesienie to pozostaje puste. Mało tego: istnieje duże niebezpieczeństwo, że ulegnie on pokusie zadowolenia się tym, co zewnętrzne, i straci z pola widzenia duchowy wymiar spotkania z Bogiem. Dlatego modlitwa kapłana puryfikującego kielich po Komunii św. brzmiała kiedyś: Quod ore sumpsimus, mente capiamus – abyśmy przyjęli sercem, co spożyliśmy ustami. Przyjęcie Ciała i Krwi Pańskiej nie pociąga automatycznie za sobą spotkania z Panem na płaszczyźnie serca.
U stołu Pańskiego
Wszystko to każe nam przypomnieć sobie o komunii duchowej. Zastanówmy się zatem nad tym, dlaczego kiedyś była wielce poważana, a dziś popadła w zapomnienie, i jakie znaczenie może mieć dla współczesnego duszpasterstwa.
Nasz obecny stosunek do Sakramentu Ołtarza został ukształtowany przez różne inicjatywy promujące przyjmowanie Eucharystii. Najpierw trzeba tu wymienić sięgający początków XX w. ruch liturgiczny, którego postulaty i działania na trwałe zmieniły spojrzenie na nasz udział w liturgii. Pod jego wpływem dotychczasowe zgromadzenie liturgiczne przeobraziło się w aktywną wspólnotę, a hasło „czynne uczestnictwo” było dla ojców Soboru Watykańskiego II wiodącym motywem przeprowadzonej przezeń reformy liturgii. Główną oznaką odejścia od dotychczasowego pasywnego „przyglądania” się Mszy św. stało się przystępowanie do Komunii św.
Do takiego spojrzenia na Eucharystię i jej przyjmowanie przyczynił się także papież Pius X, który swoimi dekretami o częstej Komunii św. (z 1905 r.) i o Komunii św. dzieci (z 1910 r.) sprawił, że przystępowanie do stołu Pańskiego przestało być rzadkością. Wcześniej bowiem wiernym trzeba było nakazywać, by przynajmniej raz w roku przystępowali do Komunii św. (V przykazanie kościelne).
Wzrost liczby przyjmowanych Komunii św. wziął się również stąd, że zostały złagodzone przepisy odnośnie do postu eucharystycznego. Ostatecznie jednak głównym jego powodem było silne wyeksponowanie wspólnotowego charakteru liturgii Mszy św. W konfrontacji z dotychczasowym traktowaniem Eucharystii i jej przyjmowania jako formy prywatnej pobożności, sprowadzeniem jej do osobistego spotkania z Chrystusem, „Gościem i Oblubieńcem duszy”, zaczęła odradzać się wczesnochrześcijańska świadomość Kościoła jako Mistycznego Ciała Chrystusa – w duchu nauczania św. Augustyna: „Mówi się wam: «Ciało Chrystusa», a wy odpowiadacie: «Amen». Bądźcie zatem członkami Ciała Chrystusowego, aby to «Amen» odpowiadało prawdzie!”
Wartość komunii duchowej
Któż zatem nie przyjąłby z entuzjazmem tak wielu argumentów i duszpasterskich zachęt do częstszego przyjmowania Komunii św.? Nie powinny one jednak przesłaniać nam teologicznego i duszpasterskiego znaczenia komunii duchowej. Trzeba bowiem pamiętać, że bardzo wielu świętych i doktorów Kościoła ukazywało wartość jednej i drugiej formy zjednoczenia z Bogiem, wskazując przede wszystkim na duchowe owoce przyjmowania Eucharystii. Dla ojców greckich: św. Bazylego (+379) i św. Grzegorza z Nazjanzu (+390), skutkiem przyjęcia Eucharystii jest obdarowanie Duchem Bożym. Natomiast św. Hilary z Poitiers (+367) pisze, że spożywanie Ciała Chrystusa daje udział w życiu Trójcy Świętej. Zaś św. Jan Chryzostom (+407) przypomina, iż według słów św. Pawła, trzeba mieć świadomość spożywania Ciała Pańskiego (por. 1 Kor 11, 29), i że rzeczywistość sakramentalna nie jest postrzegana zmysłami; musi ona zostać przyjęta w wierze przez człowieka duchowego. Dla nich wszystkich sakramentalne spożywanie Ciała Chrystusa nie jest celem samym w sobie; jest ono ukierunkowane na działanie duchowe. Myśl ta ma zasadnicze znaczenie dla św. Augustyna (+431). W jednym ze swoich traktatów do Ewangelii św. Jana sformułował zdanie, które w odniesieniu do naszego tematu jest najczęściej cytowane: Ut quid paras dentes et ventrem? Crede, et manducasti! – Na co gotujesz zęby i żołądek? Wierz, a już pożywałeś! Takim dosadnym językiem Augustyn relatywizuje ziemski wymiar przyjmowania Eucharystii. Mimo że to właśnie on z takim naciskiem podkreślał wspólnotowy charakter Wieczerzy Pańskiej, to tutaj duchowe spotkanie pojedynczych wiernych z Panem jest dlań najważniejszym skutkiem cielesnego spożywania Jego Ciała.
I tak w duszpasterstwie coraz bardziej rozpowszechniała się taka forma komunii, komunia duchowa, która polega na przyjmowaniu jedynie duchowych owoców niezależnie od znaków sakramentalnych. Do jej popularności przyczynił się szybki wzrost Kościoła po uzyskaniu przez chrześcijan pełnej swobody religijnej (313) i wejście doń szerokich mas społecznych, a w związku z tym także słaba znajomość teologii ofiary Mszy św. W średniowieczu niekwestionowanym sprzymierzeńcem komunii duchowej była silna świadomość grzechu. Św. Paweł pisał, że słabość, choroba i śmierć są skutkami niegodnego przyjmowania Eucharystii: „Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło” (1 Kor 11,29-30). Natomiast komunia duchowa nie mogła być nigdy niegodna. Kto ją przyjmował, nie musiał się lękać tego, przed czym Paweł przestrzegał Koryntian. Na końcu trzeba sobie też uświadomić, że to wielowiekowe stronienie katolików od stołu Pańskiego ma swoje źródło w płytkości ich wiary, która w liturgii, nazwanej przez Sobór Watykański II „szczytem wszelkiej działalności Kościoła”, nie pozwalała im dostrzec niczego innego jak tylko przykry obowiązek.
Przyjmować sercem
Już taki pobieżny rzut oka na zagadnienie komunii duchowej pozwolił dostrzec jej jasne i ciemne strony, w czym zresztą jest bardzo podobna do innych form chrześcijańskiej pobożności. Jej zalety potwierdził Sobór Trydencki (1545–1563), a usilnie zalecał ją opracowany zgodnie z uchwałą tegoż soboru tzw. Katechizm Rzymski (1566). W kontekście dzisiejszego duszpasterstwa komunia duchowa zasługuje z wielu powodów na ponowne odkrycie. Impulsem do tego powinna być przede wszystkim problematyka osób rozwiedzionych i żyjących w nowych, niesakramentalnych związkach. Świadectwa wielu takich par pokazują, że komunia duchowa jest dla nich istotną pomocą duchową, a nie jedynie jakąś teoretyczną spekulacją. Również dla osób chorych i starych, które mogą uczestniczyć we Mszy św. wyłącznie za pośrednictwem mediów elektronicznych, może być ona skuteczną pociechą. Ostatecznie zaś wskazania ojców Kościoła odnośnie do komunii duchowej mogłyby pomóc nam dzisiaj spojrzeć na samą Eucharystię we właściwym świetle, abyśmy zrozumieli, że najgłębszy sens Komunii św. zawiera się nie w zewnętrznym „przystępowaniu do niej”, lecz – jak wyraża to modlitwa kapłana – „przyjmowaniu jej sercem”.
Cześć dla Najświętszego Sakramentu i jego adoracja stały się dziś na nowo ważnym rysem katolickiej pobożności. Szczególnie upodobali sobie w nim młodzi chrześcijanie. Dla związanego ze Światowymi Dniami Młodzieży ruchu „Młodzież 2000” stoi ona w centrum jego duchowości. Zaś ruch „Nightfever” gromadzi w sobie setki tysięcy młodych przyjaciół Jezusa Eucharystycznego. Kto towarzyszył papieżowi Benedyktowi XVI podczas Światowych Dni Młodych w sierpniu 2005 r., nigdy nie zapomni całonocnej adoracji Najświętszego Sakramentu na kolońskich błoniach Marienfeld. Wprowadzenie do tego poruszającego trwania na modlitwie papież zakończył tymi słowami: „«Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon» (Mt 2, 11). Drodzy przyjaciele, nie jest to daleka opowieść, która wydarzyła się dawno temu. To jest obecność. Tutaj w Hostii św. jest On przed nami i pośród nas. Jak wtedy, objawia się w sposób tajemniczy w świętej ciszy i jak wówczas w ten sposób ujawnia prawdziwe oblicze Boga. Dla nas stał się On ziarnem gorczycy, które pada na ziemię i obumiera, by wydawać owoc aż do skończenia świata (por. J 12, 24). Jest On obecny, tak jak wtedy, w Betlejem. Zaprasza nas do tej wewnętrznej pielgrzymki, która nazywa się adoracją. Wyruszmy teraz w tę pielgrzymkę duchową i prośmy Go, aby nas prowadził. Amen”.